Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/317

Ta strona została skorygowana.

309
SFINKS.

żartuje z ciebie. Kończ robotę i porzuć ich do dyabla, uciekaj.
— Uciekaj! powtórzył Jan; dobrze ci to mówić na zimno. Już nie czas! Ja niczego nie żądam, tylko wzgardzony, choćby wyśmiany, być przy niéj, widzieć ją codzień i cierpieć od niéj. Byłbym jéj sługą, byle być z nią. Stała się potrzebą życia; widzę ją we snach, na jawie, w każdéj kobiecie; w każdych oczach, co na mnie patrzą, widzę jéj wejrzenie; zapomniałem dla niéj o wszystkiém. Wiesz, słuchaj, dla niéj gotówbym był zrobić — podłość!
Tytus zbladł.
— Janie, rzekł: nie ręczę za samego siebie, żebym raz w życiu podobnemu jak twoje nie uległ szaleństwu. Ale jeśli to nieszczęście dotknie mnie, to chyba wyrokiem bożym, trafem nieprzewidzianym. Ty zaś sprowadziłeś je sam, dobrowolnie na siebie. Był czas cofnąć się.
Jan spuścił głowę smutnie...
— Już po czasie! rzekł: po czasie!
— Tak, teraz po czasie, ale jeszcze jest ratunek. Nie powracaj jutro, weź się do pracy, przedsięweźmiej co wielkiego, zakochaj się zresztą gdzieindziéj, na uleczenie téj choroby zrób sobie drugą. Będzie to rodzaj wezykatoryi.
— Mówisz na zimno, sądzisz bez serca, to niepodobna!
— A! biedny Janie, biedny Janie! otoż może i po całéj twojéj przyszłości! Trzebaź ci było samemu się wplątać?
Nazajutrz miał już wreszcie być skończony portret kasztelanowéj. Jan z gorączkowym niepokojem wybrał się do niéj. Zastał ją oczekującą już na niego, z książ-