Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/323

Ta strona została skorygowana.

315
SFINKS.

Tytus miał jeszcze dość siły, żeby go rozweselać; a gdy widział znaczne polepszenie, przyniósł mu pieniądze kasztelana i list jego.
— Nietknięte? spytał Jan; ale ja tak długo chorowałem! nie było pieniędzy!
Tytus nic nie odpowiedział.
— Przeczytaj mi ten list.
Kasztelan w kilku grzecznych słowach żegnał zimno Jana, przepraszał go za długi czas stracony, i oznajmował mu o wyjeździe swym do Warszawy na sejm. Sto dukatów było w papierze.
— Myślałem — rzekł Tytus — że przez dziwactwo zechcesz je odesłać nazad; dla tego nie śmiałem ich ruszać, wolałem sam się wyprzedać.
Uściskali się w milczeniu.
— Prawda, rzekł Jan: odesłać muszę; napisz słów kilka i zwróć te pieniądze. Napisz, że przyjąć ich nie mogę; adresuj do kasztelana. Takie męki, jakie wycierpiałem, nie płacą się złotem! rzekł z westchnieniem upadając na łóżko.
— Ale powinny być całego życia nauką, dodał Mamonicz. Jesteś przytomny, możemy mówić otwarcie. Teraz ja potrzebuję gwałtownie spoczynku, czuję się trochę znużony, nie mam grosza, potrzeba coś sprzedać. Mnie już nic nie zostało, koléj na ciebie. Żarski chce kupić jeden obraz; bierz co daje, bośmy gwałtownie potrzebni, mamy długi, wczoraj sprzedałem ostatni płaszcz i zegarek.
— Sprzedaj co chcesz, ja do niczego nie przywiązuję wartości, a pieniądze odeszléj.
Tytus poszedł sam, i w ręce marszałka dworu złożył list z pieniędzmi, prosząc o rewers, który mu dano.
Jedna przyjaźń ubogiego może tyle wycierpieć, tyle