Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/35

Ta strona została skorygowana.

27
SFINKS.

za nie ponsowy ornat dla konwentu, na dni Męczenników. Jeśli to wam bracie nie zrobi wielkiéj przykrości rozstawać się ze swoją pracą...
To mówiąc, łagodnie spojrzał na mnicha. Ten pobladł trochę, ale nic nie rzekł, tylko głowę skłonił, szybko zwrócił się ku obrazowi, zdjął go z pośpiechem, wlepił weń oczy raz jeszcze jakby go żegnał i (bojąc się może, żeby mu późniéj odwagi nie zabrakło) oddał w ręce przełożonemu.
— Wszystko to, rzekł, własność klasztorna. Bogu dzięki, żem się zdał na coś przecię. Bierzcie, proszę!
Cenę ornatu wypłaciłem natychmiast, uszczęśliwiony nabyciem tak łatwém rzeczy tak pięknéj, a tak niespodzianie wśród drogi schwytanéj. Ojciec gwardyan z Serafinem, odwołani dla pilnéj sprawy, wyszli na chwilę, a ja pozostałem sam na sam z bratem Maryanem.
Zbliżyłem się do niego, usiłując wybadać, czyby nie przyjął jakiéj małéj ofiary dla siebie, pozbawiając się obrazu, którego zdawał się żałować; ale mi odpowiedział z uśmiechem litości łagodnéj:
— Reguła nasza nie dozwala nam mieć własności; zresztą ja nic nie potrzebuję. Spokój, cisza klasztoru, oto moje skarby.
To mówiąc, przyłożył rękę do serca, i dwie łzy zakręciły mu się w oczach.
— Świat więc zranił ci serce? spytałem ze współczuciem.
— Nie pytaj pan, odpowiedział. Musiałbym przypominać to, o czém chcę zapomnieć. Miłożby ci było dla próżnéj ciekawości, drogiego, najdroższego na długo pozbawić mnie pokoju, który nareszcie zyskałem?...