Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/37

Ta strona została skorygowana.

29
SFINKS.

starał, lękając się mu uprzykrzyć, widząc jak niemiło świat przypominać może to, co od niego przychodzi do zakonnika, pragnącego zapomnieć wszystkiego, co za sobą zostawił.
W kilka dopiero lat późniéj, dostałem w miasteczku wieści o pochodzeniu zakonnika i jego młodości, a znacznie późniéj przypadkiem wpadły mi w ręce i inne materyały téj powieści. Ani jak, ani zkąd ich nabyłem, nie widzę tu potrzeby wypisywać.
Brat Maryan wedle jednych już nie żył, wedle drugich w dalekim podobno gdzieś klasztorze kończył spokojnie życie. Nic o nim z pewnością powiedzieć mi nie umiano. Sam klasztor zostawiony pustką, rujnował się z ową przerażającą szybkością, z jaką nikną dzieła ręki ludzkiéj dane na pastwę czasowi.
Kilka lat zmieniło go do niepoznania. Mur obwodowy powywalał się w wielu miejscach, z kościoła poopadały tynki, na klasztorze dach świecił licznemi dziury, zielsko zarastało dziedzińce, wróble gnieździły się w bibliotece i refektarzu. Pająki, nietoperze, myszy, mieszkały same po celach i korytarzach milczących.
Freski Dankerts’a pozaciekały, a wiele obrazów i snycerszczyzny nie wiedzieć gdzie i jak poznikało. Nagie ściany, na których tylko ślad długo przytkniętych ram pozostał, dziwnie smutne robiły wrażenie. Bezbożne ręce Żydów z miasteczka, wiele drzewa z budowli klasztornéj do pieców swoich poprzenosiły. W ogrodzie cyfra tylko Maryi wśród chwastów jeszcze trochę widna była. Zdziczały i strzeliły w górę szpalery, zazieleniała sadzawka zielskiem, wiatr powyłamywał drzewa.
Stary zakrystyan sam jeden jeszcze pilnował ruin