Pod miasteczkiem na tak zwanych Glinkich, nieopodal od chałupy Bartka były cegielnie żydowskie; tam udał się Żmujdzin, grając rolę sługi od dworu starosty. Począł się dopytywać o gatunek cegły, o cenę, i dawał niby mimowolnie do zrozumienia, że za dwakroć sto tysięcy na nową stajnię potrzebować mogą. Żydzi gorąco chwycili się tego z łatwowiernością, któréj powodem było, że wiedzieli, iż starosta nie miał cegielni. Bartek popatrzawszy, pomruczawszy, odszedł tymczasem, ale tak, aby go mogli wyszpiegować w miasteczku. Chaim, stary, szczwany lis, postawił kwartę miodu, i począł badać go, naglić, usiłując wyrozumieć. Żmujdzin udawał głuptaska, potém trochę podpiłego.
— Bo to widzisz asan, rzekł dobrodusznie: rzeczy są jeszcze dalekie i niepewne. Albo będą murowali stajnię, jeśli cegły dostaną tanio, albo ją będą stawiali z drzewa.
Żyd się zapalił, domyślając się tajemnicy jakiéjś, któréj nie było.
— Ja tylko tu tak przyszedłem ze swego domysłu, dodał Żmujdzin. Mnie tu nikt nie posłał, ręczę wasanu, że nikt mnie nie posłał. At tak, chciałem sobie zobaczyć.
— Nie zapieraj się wasan.
Bartek począł się zaklinać, ale tak doskonale, że Żyd mocniéj się jeszcze utwierdził w przekonaniu, iż to był poseł tajemny.
— Co waść do mnie się uczepiłeś! mówił napastowany, niby się broniąc. Ja nic nie wiem! Ja tak sobie zaszedłem; ja sam tu niedaleko się buduję i potrzebuję cegły dla siebie, zajrzałem zobaczyć i potargować. A jakby była dobra a tania, nawiasemby się
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/49
Ta strona została skorygowana.
41
SFINKS.