najlepsza przyjaciółka Bartka, odwiedzała go czasem dobrą niosąc radę; on się już od niéj na strych nie chował, nie widząc niebezpieczeństwa.
Nadeszła wiosna, Bartek począł się mocno zadumywać znowu. Zaledwie śniegi zlazły, pomyślał o opasaniu granic dziedzictwa swego płotami. Główny dziedziniec wedle zwyczaju potrzeba było murem z dzikich kamieni obrzucić. W téj stronie Litwy o nic nie łatwiéj niż o kamień. Leżą ich tysiące wszędzie po polach, błotach, nad drogami, najrozmaitszych barw, dziwnych czasem kształtów, niekiedy drobne, to znów ogromne i na wpół w ziemię wryte, zdają się szczątkami potrzaskanego jakiegoś świata. Pokładów skał nie ma w ziemi nigdzie: gładkie, otarte, przyszły tu widać z wielkiemi wody potopu i oschłe zarzuciły łożysko bajecznego morza, co łączyć miało Bałtyk z Czarném. O drobne więc kamienie łatwo było, ale węgłowe wielkie i idące na spód bryły, nie bez potu i znoju trzeba było wyważać z ziemi, toczyć na miejsce i ustawiać pod linię. Wierzchnie zebrały się tuż prawie i bez wielkiego zachodu; trochę nakrajanéj na cudzéj łące darniny posłużyło do spojenia wątłéj, ale mającéj z czasem nabyć trwałości budowy. Ogród i łączkę otoczył Bartek żerdziami, o które równie łatwo mu było jak o kamień. Z pomocą przyjaciół zaciągnięto dwa wielkie szare kamienie do wrot i płaską płytę czerwoną na próg chaty, wykuwszy na niéj nieforemny krzyżyk. Dwie mniejsze zastępowały ławki w ganeczku. Podrapawszy ogród motyką, posiał na nim trochę konopi, lnu i jarego żyta.
— Tandem, rzekł biorąc za kij i oglądając się z uśmiechem: potrzeba mnie się ożenić, a ożenić boga-
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/58
Ta strona została skorygowana.
50
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.