podniosła, szyja wyciągnęła, osłupiał. Przyczyną tego niezwyczajnego podziwu była postać, którą ujrzał na drożynie od obór ku folwarkowi wiodącéj. Było to dziewczę lat może ośmnastu lub dwudziestu (świeżość nie dozwalała sądzić dokładnie o latach, bo świadczyła przeciw innym oznakom wieku), ciemnowłose, czarnookie, maleńkie, zgrabne, krągłe, z pańską miną i chodem jaśnie wielmożnym. Była ona tém, co to dawniéj zwano hożą czarnobrewką, ale i czémś więcéj jeszcze. Owa młodziuchna i śliczna czarnobrewka miała twarz, chód, dumne wejrzenie i ruchy wielkiéj pani, coś szlachetnego i samowolnego w sobie, zdradzającego albo szlachetność wrodzoną, albo bardzo tylko przesadzone udawanie charakteru wręcz przeciwnego naturze. Biała jak mleko, zaledwie nieco zarumienione mając policzki (a po staremu jagódki), z twarzyczką podłużną, prześlicznie zaokrągloną, z oczyma dziwnie jasnemi i wielkiemi, a czarnemi jak dwa węgle, okrytemi powieką oszytą długą ciemną rzęsą i opasanemi wyżéj brwią jak ciemna linia śmiało rzucona przez malarza, z usteczkami rumianemi, drobnemi i podrzuconemi w dwóch końcach ku górze, z bródką dołkiem oznaczoną, świeża, tak, że puszek zda się jak na nietkniętym owocu jeszcze ją okrywał — szła Franka przesuwając się jak zjawisko przed oczyma Bartka. Czarne jéj włosy, wyczesane i świecące, spadały w dwóch długich warkoczach na kształtną kibić. Ubrana czysto i starannie a nie jaskrawo (miała na sobie blado-różową sukienkę i czarny fartuszek, biały klinik na niemniéj białéj szyjce i czarne trzewiki odbijające od świeżéj pończoszki), wydawała się Bartkowi czémś wielkiém, najmniéj kuzynką jejmości. Wracała wprawdzie z obory od dojenia krów z kluczami w ręku, a za nią niosły
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/65
Ta strona została skorygowana.
57
SFINKS.