Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/69

Ta strona została skorygowana.

63
SFINKS.

Franka paniczowi się podoba (paniczami zowią się kawalerowie do lat choćby siedmdziesięciu), a nie śmie się do niéj umizgać, bo dziewczyna harda jak królowa, i wie, że wstydemby go tylko nakarmiła. Czeka więc zaczaiwszy się, a gdy obdarzywszy ją suto i ująwszy, zaręczy za jakiego mazgaja, wtenczas Franka jego! a mężysko, no! potrzyma się za głowę!
— Takie to interesa! zawołał Bartek. Masz waćpan racyę, to bardzo być może.
— Panicz i mnie ją stręczył, i kilku innym, dorzucił ekonom; ale nie w ciemię nas bito. Ładna Franka, piękne dwie krowy, ślicznych para klaczy i inne dodatki, ale, ale... To, „ale” niebardzo smaczne. Ja się dzielić nie lubię.
Bartek twardo się zamyślił, wziął powoli za czapkę, i dawszy w koło „dobranoc!” wyszedł kiwając głową, szturchając w palce.
— E! rzekł w końcu do siebie: kto nie waży, ten nie ma! A no! spróbujmy! Gdyby co najgorszego wypadło, jużciż to ja nie pierwszy podobno; a to takie głupie nieszczęście, że plunąć na nie chyba, a nie gryźć się niém.
Trafem spotkał Frankę na drodze i pozdrowił ją zdjęciem czapki i słowami: „Dobry wieczór!”
Dziewczyna uśmiechnęła się i nie zdała być daleką i trudną do zawiązania rozmowy. Bartek przeprowadzając ją powolnie do blizkiego przełazu, z całym jaki tylko miał dowcipem, śmiałością i wesołością się popisał. Dumna i poważna Franka kilka razy białe śmiejąc się pokazała ząbki. Na ten dzień tak się skończyło.
Nazajutrz kilka razy rzucał farby malarz i podchodził pogadać między bzy pod okno garderoby. Franka