mu było siostry i ludzi. Dziwną rachubą, czy nie wiem jakim ostatkiem wstydu, pan Tomasz sam nadużywając, najsrożéj ludziom na pozór wszelkiéj bronił rozpusty. Najpierwszy do posądzeń, bez najmniejszego powodu najczęściéj rzucanych, karał ostro, a sam udawał człowieka najniewinniejszego, najprzykładniejszego, choć wszyscy otaczający go wiedzieli jak się prowadzi i co dokazuje. Powinni byli udawać, że o niczém nie wiedzą. Bartek wchodząc natychmiast w położenie dziedzica, obejrzał się, rozśmiał, i rzekł niby do stojących za nim u drzwi:
— To nic, to nic. Kot półkę zrzucił i stukotu narobił. Dobry wieczór pannie Franciszce, przechodziłem dziwnym trafem mimo dworu, wracając z Krumli — posłyszałem jéj głos...
To mówiąc, dał znak panu Tomaszowi, że wszystko się pokryje. Ludzie odeszli, światło zagasło, pan Tomasz cicho się wysunął z Bartkiem, który rzekł do Franki:
— Niech jednak panienka drzwi zamknie na klucz, bo kot czasem i klamkę otworzy, jak się sera dowącha.
— Wielmożny panie, rzekł do dziedzica, gdy zostali sami: a co będzie?
— A cóż ma być? Dziękuję asanu i...
— Wielmożny pan, jak uważam, słowa nie dotrzymał i wcześnie chciał mnie wystrychnąć na koziorożca. Ja pod tym znakiem nie rodziłem się. Już nie wypada mi się z Franką żenić.
— Hę! chcesz co wytargować?
— Na co tu targ, kiedy to taka sprawa, któréj opłacić nie można.
— Ale ja palca jéj nie tknąłem!
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/76
Ta strona została skorygowana.
68
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.