Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/79

Ta strona została skorygowana.

71
SFINKS.

skarb wywieźć! Bo to skarb i klejnot! A! anioły malowane po kościołach nie tak piękne. Skromna i posażna, wszystko co trzeba w dom się wnosi. Co zaś najlepsze, że łagodna jak baranek, pokorna i słuchać mnie będzie. Będęż sobie pan! będę sobie pan!
To mówiąc, zaśpiewał:
— „I o nic nie dbam! i o nic nie dbam!”
Franka już chodziła po wszystkich kątach i gospodarzyła w śpiżarni, w obórce, koło koni nawet; ustawiła kufry swoje (w których posag gotówką wypłacony zamknęła), podpierając na cegłach w głowach swojego łóżka. Rozwiesiła obrazki świętych przywiezione z sobą; zgotowała obiad, nakryła do stołu, i z progu zawołała męża na jedzenie. Bartek z założonemi w tył rękoma przechadzał się po dziedzińcu.
Wszystkiemu był rad i w wyśmienitym humorze. Po obiedzie, otarłszy usta i przeżegnawszy się, rozparł się Bartek na stołku i spytał żony:
— A gdzie duszko klucze od pieniędzy?
— U mnie! krótko i sucho odpowiedziała żona.
Téj odpowiedzi takie towarzyszyło wejrzenie, że Bartek osłupiał.
— A! a! wybąknął: ja myślałem...
— Jak będziemy potrzebowali — mówiła daléj Franka — to się poradzim i dam.
— Poradzim się! poradzim! powtórzył kiwając głową Bartek. Ja bo dotąd tylko siebie samego, a czasem snu się radziłem.
— Naturalnie, bo mnie nie było. Teraz będziesz się mnie radził, przemówiła żona.
— Naturalnie! zagadał głupiejąc Żmujdzin.
— A jakże!