Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/85

Ta strona została skorygowana.

77
SFINKS.

— Od dwóch godzin czeka na ciebie, odparła Franka; chce ci dać robotę w drugiéj wiosce swojéj, którą niedawno okupił.
— Tak! tak! a wielmożny pan będzie tymczasem mojéj chałupy pilnował! O! nic z tego.
— Ja bez ciebie się obejdę, i sama sobie dam radę! pogardliwie odpowiedziała kobieta.
Pan Tomasz zgodził się o jakąś wcale niepotrzebną robotę, i mrucząc odjechał. Bartek tymczasem zaraz po jego odjeździe, nauczony od Justysi, odegrał z żoną scenę przygotowaną. Ona zniosła ją, jakby się do tego przygotowała wcześnie, i powiedziała na końcu:
— A! chcesz iść, to idź sobie z Bogiem! Szczęśliwéj drogi, panie Bartłomieju!
Bartek do żywego obrażony, poszedł, włóczył się po odpustach, pił, podglądał wieczorami ukradkiem pod chatę na żonę, ale nic, do czegoby się mógł przyczepić, nie wypatrzył. Franka wzięła sobie dziewczynkę z miasta i starego dziada pijaka najęła za stróża, krzątała się około gospodarstwa, szyła, śpiewała.
Widząc, że gniew i oddalenie nic nie pomaga, Bartek powrócił. Żona spytała go, co do domu przyniósł?
Bartek odrzekł dumnie:
— Brzuch próżny! A gdybym co i miał, to do mnie tylko należy — rozumiesz jejmość!
— Nie, Bartku! odpowiedziała powolnie Franka: co moje to wspólne, i co twoje to wspólne. Ale nie dla tego, aby stracić, lecz żeby zbierać. Już też i czas o tém pomyśleć, bo wkrótce Pan Bóg da nam dziecko.
Zwyczajem swoim Żmujdzin poskrobał się w głowę, ale nie znalazłszy języka w gębie, zamilkł. Urodzenie