Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/90

Ta strona została skorygowana.

82
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

okiem Franki, pomimo bowiem czułości jaką okazywał im ojciec, nałóg włóczęgi i pijaństwa nie dozwalał mu nigdy długo na miejscu usiedzieć. Osamotniony w domu zaczynał ziewać, nudzić się, mruczeć, gderać, gniewać się, i rozdąsany chwytał za kij, ruszał do miasteczka, potém daléj a daléj gdzie oczy poniosły. Od dworu do dworu wszędzie znajomy, wszędzie witany dla swéj wesołości i rozlicznych talentów kabalisty, wróżbity, artysty i plotkarza, choćby roboty żadnéj nie było zatrzymywany, traktowany, częstowany starką, przyjmowany po karczmach piwem i miodem — musiał się rozwłóczyć. Sąsiedztwo przywykło do niego, jak do roznosiciela płotek, wieści, do gaduły wesołego i dowcipnisia. To gubiło Bartka, podsycając jego próżniactwo i dumę. Żmujdzin doskonale wiedział gdzie wstąpić jako malarz, gdzie jako pobożny pielgrzym, studnica widzeń i snów cudownych. Żona płakała widząc, jak nic nie przybywa krom dzieci; kilka razy próbowała pytać go o ich przyszłość.
— Przyszłość, moja pani — mówił Bartek na to — przyszłość przed niemi. Pójdą w świat i po wszystkiém. Jak sobie pościelą, tak się wyśpią.
A matka płakała.
Na starość Bartek stawał się coraz obojętniejszym dla domu i rzadszym w nim gościem. Widzenia cudowne, sny prorocze, podróże pijaka, w których najłatwiéj mógł nałogowi się swemu oddawać, coraz częstszemi się stawały. Wracał kiedy niekiedy, pijany, z nóg się waląc, a nie dostawszy wódki w domu, bo téj nigdy w Brzozowym Ługu nie bywało, ruszał nazajutrz daléj, malując przez nabożeństwo drewniane krzyże po drodze. Stare podnosił, pochylone podpierał, obmyte od deszczu piększył, nie zaniedbując