dząc, poruszył się pan Trąbski wejrzeniem jéj, pełném nieodgadnionych tajemnic. Lecz wdowa przyjmowała go poważnie, zimno, surowo, a kto wie czy ta duma smutna nie przyczyniła się jeszcze do rozdrażnienia młodego, znudzonego łatwemi miłostkami człowieka?
Często wieczorami kasztelanic przyjeżdżał do Brzozowego Ługu; ale odjeżdżał smutny, zamyślony i pomieszany. Nie mógł zrozumieć téj biednéj ubogiéj, prostéj kobiety, do któréj przystąpić śmiało nie miał odwagi. Dzieci tylko szczebiotaniem go witały, bo im przywoził zabawki i podarki; ona zimném wejrzeniem i wyrachowanemi słowy.
Starszy syn Bartka, Jan, miał już lat około dwunastu. Podobny do matki, piękny jak aniołek Albana, jak dzieciątko Guida, z czarnemi oczyma wielkiemi, podłużną twarzyczką, ciemnym włosem, biały i zaledwie rumieńcem lekkim niekiedy ożywiający się, był ulubieńcem kasztelanica. Matka także najlepiéj podobno z dzieci go kochała, chociaż to przywiązanie tajone ledwie się czasem mimowolnie objawiało. Kasztelanic długo karmiąc nadzieję podobania się wdowie, wreszcie zawiedziony, zamiast mścić się i opuścić ją, powziął dla niéj jakiś czułości pełny szacunek. Nie przestał bywać w chacie Rugpiutisa, a Franka widząc, że się zrzekł dawnych myśli, przyjmowała go z wdzięcznością, pełną jednak jakiegoś uczucia własnéj godności, nigdy jéj nieopuszczającego.