Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/99

Ta strona została skorygowana.

91
SFINKS.

Matunia codzień powiada, że czas mi pójść służyć, a na chleb pracować. Kto się uczy, ten nie zarabia.
— Jabym ci pomógł, gdybyś miał ochotę.
Jaś wyskoczył na płot rzeźko, oczy mu się zaiskrzyły, obejrzał się i rzekł po cichu, ze strachem prawie:
— A matula?
— Matka się na to zgodzi, bo to chleb piękny, i więcéj coś niż chleb jeszcze, sława, imię...
Dziecię nie zrozumiało wcale ostatnich słów kasztelanica.
— Jak to? zawołał Jaś żywo: jabym umiał doprawdy malować i ludzi, i obłoki, i lasy, i niebo cudowne, i wszystko co Bóg tak prześlicznie stworzył! A, panie! nie żartuj! nie żartuj! serce mi bije.
— Nie żartuję mój Jasiu, ale wprzód potrzeba ci się pójść nauczyć czytać, pisać.
— Czytać umiem, pisać piszę, ale bardzo brzydko.
— A maszże ochotę uczyć się?
— O! gdyby tylko można, takbym był szczęśliwy!
Kasztelanic schylił się do dziecka, które uderzył parę razy po zarumienionéj twarzyczce, potém zawrócił konia we wrota dziedzińca. Franka ukazała się właśnie na progu.
Po przywitaniu, usiadłszy na ławie ręką Bartka wystruganéj, kazawszy podać sobie mleka, młody protektor począł mówić z matką o Jasiu. Jaś przysłuchywał się niespokojny z za drzwi
— A co moja jejmość? rzekł: wartoby pomyśleć co o Janie?
— Gdyby można, odparła wzdychając wdowa — gdyby można! Dawno go myślę gdzie oddać, ale boję się, żeby się nie popsuł, i żal mi stracić go z oczu.
— Znalazłem go właśnie teraz rysującego coś na