Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/114

Ta strona została skorygowana.

106
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

— Jakaż to robota?
— Mówię, coś dobrego! co się nazywa! Cały kościół do malowania. Trzy obrazy ołtarzowe.
— Gdzie? gdzie? zawołał niespokojnie Perli, ściskając go za rękę: już nie w mieście?
— Nie! na prowincyi.
— (Dowiem się sam! powiedział sobie Włoch.)
— Co mi dasz? to ci tę robotę nastręczę, a nie, to ją przybylec porwie, bo koło niéj już sznurkują i chodzili bodaj czy nie zatém do gwardyana bernardyńskiego.
— Cha! cha! wydałeś się! nic ci nie dam! krzyknął w uniesieniu Perli. Stante pede lecę do Bernardynów. Dla mnie dość... stopki całuję!
— Słuchaj! czerwieniąc się z gniewu na siebie za swe głupstwo, zatrzymał go Mruczkiewicz: jeśli się ze mną nie umówisz, ja przybylca podstawię, a jak przyjdzie wasze roboty porównać, stopki całuję!
— Ja pomaluję za pół ceny!
— Tak, tak! ale kiepsko! rzekł portrecista: za tanie pieniądze psy mięso jedzą, to wie nawet i gwardyan bernardyński. Fundator spalonego niedawno kapucyńskiego kościoła, dla którego malarza Bernardyni szukają, nie będzie żałował grosza. Dla niego to nie rzecz żeby tanio, ale żeby się nie wstydził. No, co mi dasz? powtórzył, chwytając go za rękę.
— Ale to — rzekł Perli chwytając — ja tylko żartowałem; nie wiem nawet czybym się mógł podjąć. Sklepień nigdy nie malowałem, mam dosyć roboty.
— To co innego, odpowiedział Mruczkiewicz z ukłonem. Jak się podoba, i do zobaczenia!
— Stopki całuję!
Rozeszli się, wzajemnie zamierzając się oszukać: