— A, daruj mi Jasiu drogi, musiałam... miałam... nie mogę ci powiedzieć.
— Jagnię drogie, ale cóż się z niemi stało?
— Oddałam ubogim, na msze za duszę matki, za pomyślność twoją.
— Wszystko?
— Tyle mi tylko zostało.
Jan posadził ją na kolanach, i obejmując wpół, okrywając pocałunkami, starając się osłodzić wyznanie, które całe życie ich zmienić miało nagle i jasne dotąd czoło Jagusi zachmurzyć, rzekł:
— Droga moja, ty nie wiesz, w jakiém my jesteśmy położeniu: mamy już długi, a ani grosza zapasu.
— Jakto mój Janie? Jasiu! to być nie może! ty niepotrzebnie mnie straszysz! sam musisz się lękać bez powodu. Mruczkiewicz i Perli, co palca twojego u lewéj ręki nie warci, żyją z pendzla, a tybyś miał trudność utrzymać się ze swojéj pracy?
— Tak jest, aniele kochany. Napróżno gonię za robotą, wszędzie znajduję lub miejsce zajęte, lub pracę ubieżoną przedemną, lub obojętność i nieznajomość sztuki. Przyszłość mnie przeraża. Bądźmy oszczędni, bardzo oszczędni, bo jesteśmy gorzéj niż ubodzy, mamy już długi. Oszukiwałem cię trochę droga moja; ale mrę ze strachu, abyś nie doznała kiedy niedostatku, którego z całém z mojéj strony poświęceniem będę się starał uniknąć dla ciebie.
Jagusia uściskała go, ucałowała i zawołała naiwnie:
— Nie bój się: rozdane ubogim Bóg powróci. Pracujmy! oszczędzajmy, módlmy się i miejmy nadzieję. Tak mam dobre jeszcze wyobrażenie o mojém rodzinném mieście, że nie zadrżę nad tobą. Nie, nie, Janku mój, nie obawiaj się. Źleś tylko zrobił, żeś
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/120
Ta strona została skorygowana.
112
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.