— Jutro więc daj plenipotencyę, a ja ci nastręczę kogoś uczciwego do sprzedaży w téj okolicy mieszkającego, co ci i kosztu podróży oszczędzi, i zrobi jak najrychléj.
— A! nieopisana to, niewysłowiona ofiara! westchnął Jan; ale dla niéj nie mam się co wahać, muszę ją spełnić.
W skutek téj rozmowy wyprawiono listy i plenipotencyę, a dość długi przeciąg czasu upłynął, nim na nie otrzymano odpowiedź.
Tymczasem zbliżało się rozwiązanie Jagusi, która w miarę jak ta chwila nadchodziła, coraz smutniała i płakiwała codzień. Biedna, dopatrzyła pomimo ukrywanego starannie niedostatku, że nędza gnała ich, swą rękę kościstą i wyżółkłą, kładnąc już na ramieniu Jana. Jan czekał sprzedaży gruntu, a tymczasem zadłużał się coraz bardziéj, grzązł coraz głębiéj, już nie w zaciągniony dawniéj i powiększający się coraz dług u Żarskiego tylko, ale w drobne dłużki, które jak wrzody osiadają człowieka przy schyłku choroby. Byli już winni wszystkim: praczce, mleczarce, piekarzowi, rzeźnikom, Żydkom, przekupniom, za mieszkanie i wszędzie. Robota była marzeniem: ani jednego portretu nawet nie miał Jan, choć wywiesił z boleścią napis, co go we własnych oczach na rzemieślnika skazywał:
Zasmucony, upadły na duchu, ile mu razy myśl przyszła wielka, ogrzewająca, którą chciał wydać na płótnie, pytał siebie mimowolnie:
— Dla kogo? dla czego? kto to zobaczy? kto oceni? kto poklaśnie i zrozumie?
I rzucał pendzel w rozpaczy.
Gdyby w tym stanie duszy choć promyk wiary