Kontrahenci do kupna liczni w początku, zrażeni formalnościami i procesu zarodkiem, ustąpili. Adwokat szczęśliwie usunął wszystkie zawady, kończąc ze spadkobiercami nadawcy o sprzedaż gruntu im przyległego, a dzierżawcę uspokoiwszy niewielką bonifikatą.
Grunt wedle najwyższéj ceny, w okolicy nie praktykowanéj, zapłacony został, pięćset złotych. Rozległość była niewielka, chata licha, rola błotnista, a rowy osuszające ją zapadłe. Z tych pięciuset złotych, odtrąciwszy kilkadziesiąt dla dzierżawcy, koszta przejażdżki i t. p., pozostałych trzysta dziewięćdziesiąt kilka odesłano przy liście.
Jan czytał, czytał i doszedł do ostatecznéj summy; rozumiał, że trzy tysiące odbierze, tak mu się trzysta pomieścić w głowie nie mogło.
— A! zawołał: trzy tysiące, to nie wystarczy!
— Trzy tysiące myślisz?
— Tak, 3,900 i coś złotych.
— Ale czytajże lepiéj! zawołał z rozpaczą Tytus.
— Cóż więcéj?
I Jan powtórnie czytać począł uważniéj, trafił na 390, rzucił list, załamał ręce:
— Jak to? tylko tyle! Ale to rozbój, to oszukaństwo niegodne!
— Janie! co za obłąkanie! Z tym listem od dwóch dni chodzę od prawnika do prawnika, robiłem indagacye po sądach, pytałem, śledziłem, kwerendowałem sam ceny nieosiadłéj ziemi; inaczéj sprzedać się nie mogło. Cenę nawet zapłacono nadzwyczajną; ale ziemia twoja więcéj warta nie była.
— A! cóż pocznę!
— Nic ci nie pozostaje, tylko wyprzedać obrazy, wyrzec się wysokiéj ich ceny, i oddać za cobądz. Po-
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/132
Ta strona została skorygowana.
124
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.