monicz, uczuwszy niezbędna potrzebę znajdowania się przy targu, pośpieszył także, wiedząc, że Jan wprzódy zbyt wysoko ceniący obrazy, teraz może je oddać za bezcen.
— Najprzód obliczmy się, rzekł stary, — i dobywszy czerwonego pugilaresu, wypisał z niego kredką summy wypożyczane, które już do trzech tysięcy dochodziły, dodał procenta niewielkie wprawdzie, ale skrzętnie tygodniowo obrachowane.
— Adonisa — rzekł — cenię sto dukatów, a dalibóg to bardzo piękna cena.
— Bierz pan, odpowiedział Jan.
— O! nie, podchwycił Mamonicz: gdybyś korzystając z położenia Jana uczynił to, wiesz stary, zabiłbym cię. Co nadto, to nadto. Dasz półtora sta. W reszcie długu policzymy twój portret, a za pozostałe obrazy zapłacisz gotówką.
— A! daj mi pokój! ja niemam gotówki! krzyknął Żarski. Trzy tysiące to mój dwuletni dochód.
— Stój stary przyjacielu, nie oszukuj się. Musiałeś dyable stracić pamięć. Masz u księdza biskupa kapitału...
Żarski zgrzytnął zębami.
— No! co mam to mam! to moje, to zapracowane ciężko! liczyć nie ma potrzeby.
— Żarsiu! kochanku! szepnął z cicha, odprowadzając go na stronę Mamonicz: jeśli będziesz nad miarę lichwiarzył, dalipan opowiem całą historyę brygadyerowéj.
Żarski spojrzał na Jana i ścisnął za rękę Tytusa, prosząc go o milczenie.
Stary bowiem, mimo podeszłego wieku, kochał się! Wstydził się swéj słabości, włosów resztę z głowy wyrywał z desperacyi, a nie umiał się zwyciężyć. Piękna
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/135
Ta strona została skorygowana.
127
SFINKS.