Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/137

Ta strona została skorygowana.

129
SFINKS.

— Tysiąc pięćset, rzekł Jan prawie prosząc.
— No! tysiąc dwieście i dajcie mi pokój! rzekł stary, biorąc za laskę i czapkę.
— Zgoda, odparł Jan zakrywając oczy, aby nie spojrzeć na obrazy, z któremi mu tak boleśnie było się rozstać.
— Ja idę po pieniądze, a ty ludzi przysyłaj po płótna, zawołał Mamonicz.
Jan uciekł do Jagusi. Pocieszając ją i ukrywając prawdę, powiedział tylko, że przedał obrazy, że ma pieniądze, że wieczorem zamówi kołyskę. Jagusia już poczynała cierpieć, w milczeniu ścisnęła go za rękę, i z ową czułością anielską, na którą zdobyć się może tylko kobieta, ukryła męczarnie swoje, nie chcąc, by Jan był ich świadkiem; wyprawiła go z domu, choć czuła, jak lżéjby jéj było, gdyby on był przytomny. Z bojaźnią, że drżeniem żegnała go pocałunkiem.
Cały wieczór upłynął na rozpłatach z kupcami, na rachunkach i bieganinie. Jagusia tymczasem jęczała w bolach, i po sześciogodzinném cierpieniu, omdlewając, wydała na świat dziecinę, która świat powitała płaczem, jak zawsze. Gdy uznojony Jan nie domyślając się niczego wszedł do pokoju, powiedziano mu: „Cicho! cicho!”
Wsunął się do pokoju, którego okna były zasłonione, i postrzegł Jagusię bladą, leżącą w pościeli i spoglądającą na małe, czerwone dziecię, spowite już i skąpane, które otwierało usta, a zamknięte mrużyło oczy.
Któżby śmiał opisywać podobne sceny?
Jan był szczęśliwy i najbiedniejszy: uczuł się ojcem w chwili, gdy uznał się za bezsilnego do zapracowa-