Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/142

Ta strona została skorygowana.

134
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

cem, słuchającym go cierpliwie, uważnie, niemal pogardliwie.
Nareszcie dopuszczają go do sieni, gdzie dwa Numidy stoją w klatkach. Królowie pustyni znużeni kołysaniem wozu, zmęczeni, zbici, legli na posłaniu bezwstydnie, drzemiąc i jakby bez życia. Tytus spojrzał tylko na nich.
— Wcale nie tego mi potrzeba! rzekł: to są dwa wielkie ścierwa, dwie wypchane lwie skóry, ale nie mój lew, o jakim ja marzę. Czy zawsze tak ospałe i powolne? spytał Niemca.
— O! ja! dajemy im jeść do syta, aby ociężały. Czasem powstają, zakołyszą się na nogach, ruchem, do jakiego płynąc i jadąc nawykły.
— I nigdy nie ryczą? nie złoszczą się, nie rzucają, nie rwą?
Gott bewahr! Niech Bóg broni! rzekł Niemiec z przestrachem. Gdyby były głodne, mogłoby to być może, ale karmimy je do sytości.
— Do licha! szepnął Tysus: takie lwy na nic mi się nie przydały! Darmo straciłem pieniądze; ale poczekaj Niemcze!
I począł usiadłszy rysować lwa, ale tak powoli, tak nudnie, tak cierpliwie nastrzępiając mu grzywę, że gospodarz zostawiwszy małe tylko chłopię przy klatkach, wszedł zniecierpliwiony do izby.
Tytus dobył talarka dla chłopięcia i rzekł mu:
— Idź sobie kup pierników, a dla lwa kawałek mięsa, damy mu jeść!
Trochę się potargowawszy, chłopiec odszedł. Tytus korzystając z tego, że sam pozostał, wyłamał pręcik w płocie, którym odgrodzony był chlew karczemny dla