albo was wnet wszystkich tam powyganiam, abyście krzyczeć przynajmniéj mieli czego! Dajcie mi co popotrzeba, a uwiężę go znowu.
Wyrzekł to z taką pewnością, iż Niemiec, Żyd i wszyscy uwierzyli mu do razu. Postrzegli płynącą krew z ręki, a widząc męztwo, jakiego dał dowody, obskoczyli, pytając:
— Co chcesz? co zrobisz?
— Dajcie mi sznur, drąg, kawał mięsa spory i siedźcie spokojnie.
Wszystko się zaraz znalazło, bo mięso, po któreby najdaléj posyłać przyszło, było już przygotowane dla lwów.
Mamonicz wlazł znowu na wschodki i strych, potém na najbliższą belkę i ujrzał lwa znużonego, przewracającego się do góry brzuchem na śmietniku.
Klatka miała tylko drzwiczki potrzaskane, a padła tak, że ją podnieść rychło było trudno. Nie można więc było myśleć, aby go wprowadzić do klatki. Ale stajenka odrębna gospodarska, ciasna i próżna teraz, stała w kącie otworem. Do niéj należało wprowadzić lwa i zamknąć; ale jak? Obejrzał wprzód Mamonicz czy ma sufit, czy nie wychodzi z niéj gdzie okno; potém idąc ciągle po belkach, zbliżył się ponad lwa i rzucił mu kawał mięsa.
Głodny, podniósł się, spojrzał, pochwycił je i połknął. Tak powoli, coraz mniejszemi kawałki ścieląc drogę ku stajence, szedł Tytus w górze, przełażąc z belki na belkę aż do progu. Upadek był śmiercią; trzeba się było trzymać dobrze i postępować śmiało. Doprowadziwszy do drzwi, pozostawało najtrudniejsze: rzucić mięso w głąb stajni, a gdy lew wnijdzie za niém, spuścić się szybko, drzwi zatrzasnąć i uwięzić.
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/145
Ta strona została skorygowana.
137
SFINKS.