ciem spotkał go wpół drogi, bo inaczéj wiele byłby stracił, okazując jawnie nędzę swego położenia.
Perli sam go zaczepił.
— A! witam! tylko bez gniewu! rzekł. Wszak się nie gniewasz?
— Ja! na pana! odpowiedział Jan wpół pogardliwie, na wpół spokojnie.
— Otoź to tak dobrze! zgoda! zgoda! A cóż, robota jest? (Wiedział dobrze, że jéj nie było.)
— Spodziewam się jéj, mam przyrzeczoną, ale dotąd wolny jestem.
— No, możebyśmy się umówili? Jakże?
— Mów otwarcie! zawołał Jan. Wiele ci płacą? co chcesz wziąć dla siebie, nic nie robiąc i zyskując sławę w dodatku? Zrobię co potrzeba i na twoje imię; mniejsza z tém, nie dbam o tutejszą sławę.
— No, no! otoż właśnie! zgodzimy się; bardzo dobrze, i spiszemy kontrakcik.
— Co chcesz!
— Widzisz pan kochany, rzekł Perli, biorąc go poufale pod rękę. Ja bo nie chcę się całkiem z cudzego chełpić. Mam wiele praktyki, pan sam przyznałeś mi rzuty świateł szczęśliwe. Otoź to, jako też, udzielę rady mojéj i niektórych myśli.
— Dobrze, dobrze! odpowiedział Jan, ogłupiały swojém położeniem.
— Choć i nie byłem we Włochach, ale panie spryt jest! Sprytem wszystkiego dochodzę (jako też). No! panku Janku, jakoś to z nami będzie. Ot tak. Mnie płacą za sklepienie i trzy obrazy olejne ołtarzowe wysokości łokci czterech do pięciu, ogółem, jako też... Mam ci prawdę powiedzieć?
— Zdaje się, że należałoby.
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/150
Ta strona została skorygowana.
142
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.