Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/152

Ta strona została skorygowana.

144
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

— Słowo?
— Słowo.
— No, to dam ci półtora tysiąca... nie dosyć? nie dosyć?
— Daj dwa, imię sobie pozyszczesz w dodatku, będę robił sumiennie i jakbym dla siebie pracował. Będziesz miał sławę.
— Dalibóg nie mogę, ale dla ciebie (jako też) cóż począć? tysiąc ośmset i zgoda... A farby pozostałe odeszlesz mi! dodał szybko.
Jan poruszył ramionami obojętnie.
— Weźmiesz je sobie! rzekł.
Poszli więc spisać ohydną umowę, a Perli wyliczył pięćset złotych na rachunek, bo sam wziął był tysiąc.
Niosąc pieniądze żonie, artysta płakał w duszy; ale postanowił nie mówić przed nią, jak wielką ofiarą kupował chleb powszedni jéj i dziecka. Za dwa dni potrzeba się było rozstać z nimi i iść bodaj pieszo na miejsce, gdzie pilno żądano rozpoczęcia roboty.
Mrok był, gdy Jan wszedł powolnym krokiem do swego pomieszkania. Nie było to owo strojne, wesołe i nadziejami jak wieńcami obwieszone mieszkanie nowożeńców. Dwa lata niespełna upływały, a jak wiele się tu odmieniło!
Ożywiona wprzód obrazami malarnia, jasna, widna, miła oku, zdająca się oczekiwać na pracownika, teraz stała naga i odarta. Kilka płócien niedokończonych, zamazanych, świadczących o braku sił i zapału, wisiało zerwanych z ram i gwoźdźmi tylko przymocowanych niedbale. Wszystko okryte było pyłem, w zapomnieniu, opuszczeniu. Teki porzucone w kącie gniły, pełno śmiecia i zrzynek. Kot bawił się gałką odkręconą od malsztoka.