jakby ci się przydał do Świętego Hieronima! Bo musisz im palnąć pięknych czterech doktorów!
Rzucili się sobie na szyję.
— A w przypadku daj mi znać.
— Bądź zdrów! bądź zdrów!
Uszedł szybko kilka kroków malarz, ale machinalnie podniósł potém głowę ku oknu. Z okna patrzała na niego kasztelanowa temi niezapomnianemi oczyma, które dotąd pamiętał. Ona go poznała pod skromną odzieżą podróżnego, popatrzała uważnie, uśmiechnęła się pogardliwie i cofnęła z okna. Poszedł daléj.
Tak go żegnało miasto, które on witał tylu nadziejami, do którego jak do portu śpieszył.
Kasztelan minął go i poznał czy nie, ale mu się nie odkłonił. Mruczkiewicz otarł się przechodząc, popatrzał, rozśmiał się i głośno zawołał:
— A co? na żołdzie Perlego! Ej! ej! sameś temu winien!
W zaułku żydowskim minął kogoś nie uważając, bo oczy miał spuszczone. Był to Jonasz Palmer. Żyd go poznał, choć parę razy tylko widział, i pognał za nim, nie zbliżając się do niego aż za miastem.
— Panie, panie! rzekł cicho, gdy już byli za bramą.
— Kto? co? spytał odwracając się Jan.
— To ja! cicho Żyd odpowiedział, pokornie go witając. Dokąd? Dla czego tak przebrany? Co to znaczy?
— Ubóztwo! ubóztwo i wszystko, co ono wiedzie za sobą. Siądźmy tu, opowiem ci co się ze mną stało; dawnośmy się już nie widzieli. I tak nogi drżą podemną.
Usiedli na pagórku, z którego widać było miasto. Sze-
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/158
Ta strona została skorygowana.
150
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.