Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/163

Ta strona została skorygowana.

155
SFINKS.

wym kantorze, gdzie twój szlachetny charakter wstęp ci zjedna. Ja zaręczę za ciebie, jeśli pozwolisz; weźmiesz kassę, a godziny wolne poświęcisz malarstwu. Janie! rzekł, proszę cię, przyjm.
— Nie mogę! nie mogę! ale wierz, że ci z serca dziękuję.
— Daj się namówić, proszę!
— Musi się spełnić moje przeznaczenie.
— Niech Bóg błogosławi cię, mój biedny Janie! zawołał Jonasz — Bóg jeden nas wszystkich! Bądź zdrów! Życie — pielgrzymka: może gdzie jeszcze spotkamy się na drodze; jeśli nie, wspomnij na mnie; któż wie, gdzie się zobaczym jeszcze?
Gdy się rozeszli, słońce już było zaszło, a Jan straciwszy czas na pożegnaniach i rozmowie, przenocował w blizkiej gospodzie, z któréj jeszcze widać było miasto. We snach marzył o Jagusi i dziecięciu swojém.
We dwa dni późniéj znużony zakołatał do drzwi klasztoru, gdzie go uprzejmie przyjęto. Nie był to wprawdzie ów zamożny znany mu kapucyński klasztor; ale przytułek cichy przy swém ubóztwie i bogaty w ludzi, jakich Jan teraz więcéj niż kiedy potrzebował. Gwardyan, starzec pięćdziesiątletni, był niegdyś pięknego rodu i najlepszego wychowania; bracia, co go otaczali, szczęśliwym trafem, wszyscy ludzie światli i łagodnego charakteru. A co najbardziéj, uroczysty spokój klasztorny, błoga cisza serc i duszy panowała tu, na wyjaśnionych malując się czołach.
Na widok sklepień nagich, które myśl jego zaludnić miała, płócien i przygotowania, obudziła się w Janie reszta artystycznego zapału. Wielkie myśli Pisma Świętego, z których malować miał obrazy, przeszły