Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/165

Ta strona została skorygowana.

157
SFINKS.

Poczciwi księża, zdumiewając się nad talentem i bolejąc nad smutkiem głębokim artysty, nastręczyli mu w sąsiedztwie parę portretów i zamówili dwie inne do kościoła roboty nieobjęte kontraktem; to się zrobiło nim rusztowania i inne przybory ukończone zostały. Zapłacono je jak było można, dopełniając niewielką kwotę temi grzecznościami z serca pochodzącemi, tém przyjacielskiém współczuciem, które jest droższe nad wszystko. Jan uspokojony nieco, dokoła siebie pogodne tylko widząc czoła, uczuł w duszy nieznaną dawno ciszę i pozazdrościł zakonnikom swobody. „A! rzekł w sobie: gdybym wierzył jak dawniéj i umiał się modlić, jakżebym wzdychał do życia zakonnika-artysty, który nic po za sobą na świecie nie zostawił i sam tylko z Bogiem w sercu pozostał!”
Nieznacznie, pobyt w klasztorku działał na Jana; ale szczególnie wpłynęła nań jedna okoliczność, która może i o przyszłości jego dalszéj stanowiła. W początkach nabożeństwo, obrzędy, ledwie nie szyderczym go znalazły, późniéj obojętnym, nareszcie zamyślonym, i jakby usiłującym przeniknąć tajemnicę głębokiéj wiary, którą utracił. Zastanawiał się, dumał, niepokoił sobą. U ludzi, co go otaczali, zwłaszcza gwardyana, znalazł tyle oświaty, tyle nawet świeckiéj nauki przy tak szczeréj i serdecznéj wierze, że go to zastanowić musiało. Dotąd Jan wiarę przypisywał ślepocie; tu ze zdumieniem ujrzał ją połączoną z nauką wielką i panującą jéj; posłyszał na swe częste zarzuty odpowiedzi bez zdumienia i łatwe, spotkał uśmiech łagodnego politowania.
Nawrócenie wcale mu się nie narzucało natrętnie, nie kusiło go, ale przychodziło, gdy go pożądać się