Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/169

Ta strona została skorygowana.

161
SFINKS.

Z ciekawością zajątrzoną długiém oczekiwaniem, wpadł malarz nasz do Ogrójcowéj kapliczki, wyobrażając, sobie, że zobaczy coś naiwnie potwornego w robotach Franciszka. Ale jakże się zdumiał!
W pośrodku stał ołtarzowy obraz poczęty; mury już okryte były całe malowaniem lekkiém, powietrzném i wesołego kolorytu. Obok trójnoga leżały dyscyplina, brewiarz i różaniec. Na boku nieco, drewniany krzyżyk, osadzony czasowo, prosty bardzo, wskazywał miejsce modlitwy. Jan obejrzał się bacznie. Roboty zakonnika tak były odmienne od jego robot, tak nacechowane odrębnie, że chwilę pozostał w niepewności i zdumieniu jakiémś, nim szczegółowo rozpatrywać je począł. Freski i obraz zarówno przypominały stare malowania widziane przez artystę we Włoszech z epoki poprzedzającéj tak zwane odrodzenie sztuki. Był w nich jakiś styl gotycki, surowości pełen, a życiem tchnący, coś razem prostotę i wielki wyraz łączącego w sobie. Wdzięcznych linij, sztucznych sprzeczności i malarskich wybiegów dla effektu, tu nie znalazłeś: wrażenie, jakie robiły obrazy, było spokojne i poważne. Światła i barwy nie trzpiotowały się na nich i nie wysilały jak na pokaz, tylko użyte były jak narzędzia.
Jan przywykły do sztuki wymyślnéj i wymyślającéj, sztuki co z rąk Perugina i Angelica da Fiesole przeszła we władanie Rafaela Mengsa i nosiła na sobie ślady maniery, wymusu, rafinacyi, — widział tu coś jakby cofnionego, zastarzałego, gotyckiego, ale razem zdumiewającego prostotą i niesłychanym wyrazem. A wyraz to był nie ziemskich twarzy, nagiętych na oznaczenie pewnego uczucia, ale idealnych obliczy rozjaśnionych niebem, uniesionych, lub heroicznie i nie po ludzku cierpiących.