Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/175

Ta strona została skorygowana.

167
SFINKS.

skarżywszy się na rękę, że mu nawet olejno malować nie dozwala, wstał od roboty.
— A przytém — dodał — to tak słabo poczęte, że wziąć się do tego nie mam ochoty.
Brat Franciszek stał z daleka tak zdziwiony, że słowa wyrzec nie mógł. Jan w milczeniu starł robotę Perlego, i cicho mu szepnął z uśmiechem:
— Nie frasuj się, nie stracisz sławy, podpisując moją robotę.
Obraz Świętego Antoniego był jeszcze nienarysowany, tego więc chwycił się z kolei Perli, dni parę wypocząwszy. Jan dał mu rysunek, zostawując wykonanie, a sam przechodząc do Świętéj Trójcy i fresków.
Porównanie podmalówek do reszty zbiło z tropu, z dumy i z powagi Perlego, który uczuł się o tyle niższym, że począł milczeć, zadumywać się i wspominał o nagłéj potrzebie odjazdu do Wilna. Księża, którym się naprzykrzył gadatliwością próżną, wcale go nie wstrzymywali.
Na pracy i w tych dramatycznych przejściach (bo nic nie było zabawniejszego nad Perlego, usiłującego zrównać się lub przynajmniéj bez wstydu wynijść przy Janie), minęło kilka tygodni. Listu od Jagusi dawno już nie było. Pisał tylko raz Tytus, że dziecię przechorowało na kaszel, ale jest już zdrowsze, a żona dodawała: „Powracaj gdy będzie można, mój drogi! tęskno nam do ciebie!”
I jemu tęskno też było, ale jak powrócić gdy praca ledwie poczęta? Poczciwi Kapucyni pocieszali go rozmową, towarzystwem swojém jakiémś serdeczném, braterskiém uczuciem, które najsilniéj objawiło się u Franciszka. Wieczorami znalazły się książki, a czas wygnania tego spływał daleko lżéj i prędzéj niżeli