Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/178

Ta strona została skorygowana.

170
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

W pierwszym pokoju siedział Tytus wsparty na ręku, zamyślony i widocznie zbolały.
— Gdzie oni? spytał Jan lecąc.
— Cicho! cicho! rzekł Mamonicz: śpi!
— Śpią?
— Śpi.
— Kto?
— Ona.
— A dziecię?
— Dziecię, Bóg ci je dał, Bóg wziął. Daruj mi! daruj! Któż może co przeciw Bogu! Zebrałem wszystkich z miasta doktorów, robiłem co było w mocy ludzkiéj. Dwie nocy nosiłem je sam na ręku.
Z sypialni odezwał się słaby głos Jagusi:
— Jan przyjechał! niech przyjdzie! Janie!
I Jan rzucił się ku niéj. Leżała w łóżku blada, wychudła, a kolebka próżna stała przy niéj. Po kołdrze, na stoliku rozrzucone były czepeczki dziecięcia i jego zabawki, z któremi matka rozstać się nie chciała.
— Nie ma mego Jasia... zawołała we łzach: wzięli Jasia! O! czy ja to przeżyję? Patrz Janie, żyją jego zabawki, jego ubiorki, a jego już nie ma! Po cóż się było rodzić? po co cierpieć? Cóż to życie? Zawód nieustanny.
I szlochała biedna schylona nad czepeczkiem.
— To jego włoski, mówiła pokazując: ucięłam je z zimnéj już główki... Trochę kaszlu, i duszyczkę oddało Niebu, i poleciało z aniołkami.
Wieczór ten był jednym z najcięższych w życiu Jana. Mamonicz uciekł, bojąc się wyrzutów, on, co sam chory, stał się drugą matką, piastunką i lekarzem