dziecku, co je pogrzebł swemi rękoma, pierwszy może raz w życiu płacząc nad grobem...
Nazajutrz i dni następnych, Jagusia miała się lepiéj, Jan odrywał ją od nieustannych wspomnień dziecięcia i pracował, by ją pocieszyć, odurzyć. Ale są bole, które nie chcą się ukrócić; są cierpienia lube, z któremi rozstać się nie pragnie. Taką była boleść matki, która obawiała się drugi raz utracić dziecię, zapominając o niém.
Perli tymczasem dowiedziawszy się o powrocie Jana, pośpieszył do niego.
Nie mogąc ocenić uczucia, jakie śmierć dziecięcia i cierpienie żony wzbudzały w Janie, przyszedł dopytywać go, po co przyjechał?
— Po co? wszak widzisz!
— To dobrze, ale robota nieskończona!
— Niewiele braknie, obraz wielkiego ołtarza i wielkie sklepienie są na dokończeniu, z mniejszych rusztowanie odjęto.
— Ale... mruczał Perli, nie dadzą pieniędzy, póki wszystko nie będzie skończone. Potrzeba wracać!
— Kilka dni, kilka dni przynajmniéj, prosił Jan z wyrazem boleści.
— Kilka dni, to jak sobie chce, ale mnie potrzeba, żeby to było rychło zrobione.
Jagusia dosłyszawszy rozmowy, zawołała Jana do siebie.
— Jedź! rzekła stanowczo: jedź, kończ szybko i powracaj. Choroba dziecięcia, pogrzeb jego, zabrały nam co było zapasu; znowu nic nie mamy. Mamonicz tylko przynosi co ma, i Jonasz przysłał, ale to oddać potrzeba.
— Pojadę! rzekł Jan z rezygnacyą; ale nie lękaj
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/179
Ta strona została skorygowana.
171
SFINKS.