Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/182

Ta strona została skorygowana.

174
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

wrócić nadwerężonego zdrowia. Poczciwy Tytus silił się napróżno na rozrywki. Przypomniawszy sobie, że dawniéj lubiła gołębie, a nie mogąc ich kupić, dopuścił się największego upodlenia dla wyżebrania pary gołębiąt, które z klatką wniósł do jéj pokoju. Ale widok ptasząt, które jéj przypomniały młodość i szczęśliwsze czasy po ożenieniu, łzy tylko gwałtowne wywołał. Musiał co najśpieszniéj Tytus i gołębie wypuścić, i klatkę precz wyrzucić. Wstydził się tylko, gryzł i łajał siebie, że tego nie przewidział.
Nareszcie Jan był już w ciągu tygodnia spodziewany, a Jagusia codzień wychodziła na jego spotkanie. Z początku te przechadzki i cmentarzowe odwiedziny ożywiały ją nieco, teraz sił na nie zabrakło.
Nieustanne czuwanie Mamonicza, ciągłe krążenie jego około domu, podbudziły znowu plotki dawniejsze. Posądzano go o miłostki z Jagusią, korzystającą z niebytności męża. Kilka razy obiły się o uszy Tytusa wyrazy szyderskie, które zapalały go gniewem; ale wstrzymywał się od wybuchu, bo wiedział, że tém mógłby jeszcze stan rzeczy pogorszyć.
Jednego dnia, gdy byli na przechadzce, śmiechy, urągania, wytykania palcami, umyślne obelgi rzucane, aby wprost trafiły do serca Jagusi, tak już były głośne i widoczne, że pomimo starannego zagadywania i zagłuszania przez Tytusa, kobieta usłyszała je, ścisnęła go za rękę, i szybko, zadyszana, powróciła do domu, płacząc gorzkiemi łzami.
Mamonicz słowa nie rzekł, ale wyleciał wściekły na ulicę. Trafił mu się na drodze Mruczkiewicz, który właśnie głośną swoją rozmową tak srodze mu dopiekł.
— Mosanie! rzekł snycerz, porywając go za kołnierz: wiedziałem, żeś głupi i podły, ale nie myślałem,