Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/183

Ta strona została skorygowana.

175
SFINKS.

żebyś chciał zabijać ludzi swoim zjadłym językiem. Co znaczyły twoje śmiechy i słowa w czasie przechadzki?
Mruczkiewicz zaczerwienił się, zaperzył.
— Nie potrzeba ich było do siebie i do pani Janowéj stosować — na złodzieju czapka gore.
— Jeśli nie będziesz trzymał języka za zębami, to ci go w gardło wepchnę, zakrzyczał Mamonicz.
— Co znaczą te pogróżki, obszarpańcze jakiś?
Mamonicz potężnym odpowiedział mu policzkiem i dodał:
— Jeśli chcesz się bić, to cię jutro czekam.
Rzucił się Mruczkiewicz na Tytusa, ale oderwany przez kogoś, uszedł miotając się od gniewu.
Nazajutrz po tak publicznéj obeldze, niepodobna było uniknąć pojedynku; umówiono się o miejsce i czas. Wyznaczono Zakręt na spotkanie. Mamonicz z wesołą twarzą poszedł do Jagusi, i powiedziawszy jéj, że ma pilną sprawę wymagającą bytności wieczorem, a może i dłuższego pobytu w okolicy, zostawił jéj pieniędzy i pobiegł na plac.
Spiesząc tam, wstąpił jeszcze do Jonasza Palmera, ale go nie zastał; bo odjechał był do Frankfurtu, list tylko do Jana zostawiwszy. Z listem tym pośpieszył Tytus na brzeg Wilii, oczekiwać przeciwnika, który nierychło przybył zajadły, gniewny, ale bardziéj jeszcze blady i wylękniony. Gdyby czterech ludzi Mamonicza nie było trzymało, byłby go w kawałeczki posiekał.
Zgoda była niepodobieństwem. Odrzucono pałasze, bo oba bić się w nie nie umieli, i dano pistolety. Drżącą ręką strzelił Mruczkiewicz, śmiałą i pewną Tytus: Mamonicz przecię z przebitą lewą ręką, tą, która wprzód skaleczona została przez lwa, upadł na ziemię. Miał tylko czas zawołać: