Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/187

Ta strona została skorygowana.

179
SFINKS.

kowany zatrzymał się przed domem wskazanym przez Żyda.
Doktor Fantazus wysiadł z niego zestarzały, złamany pracą, osiwiały, opierając się na lasce.
Wszedł na wschody, do pokoju, milcząc przeszedł pierwszy, obejrzał się i prosto skierował do łoża, na którém w białéj sukni, jakby snem tylko głębokim zmorzona, spoczywała córka umarła.
Gołąb siedział na poręczy łóżka i dziobał swobodny.
Starzec patrzał długo, rzucił się w krzesło, i z wlepioném okiem w córkę pozostał tak odrętwiały. Wszyscy, których sprowadza śmierć: kobiety, księża, ciekawi, przyszli, przeszli; noc zapadła, a on nie w stał, nie ruszył się.
Jan, który błądził po ulicach, późno w nocy powrócił do domu. Ciało umarłéj już leżało w pierwszéj izbie rozciągnione wśród świec; wyraz spokoju nie opuścił pięknéj twarzy anioła. Pokląkł u nóg jéj Jan i całował ją płacząc.
Wtém jak zjawisko senne wysunął się o kiju Fantazus, wołając głosem ochrypłym:
— Janie! Janie! coś zrobił z córką moją?
Malarz odwrócił się i zadrżał.
— Zostawiłem ci ją pełną życia, nadziei; zastaję umarłą, umarłą! Tyś winien! Tyś winien! Niech śmierć jéj spada na ciebie! nie na mnie, com ją opuścił, myśląc, że lepiéj kocha mąż od ojca! Biedne dziecko!
— Ojcze! zawołał Jan, rzucając mu się do nóg ze łkaniem: cóżem winien? Jam ją kochał, otaczał staraniem i miłością.