Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/188

Ta strona została skorygowana.

180
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

— A przecięż umarła! umarła! zajęczał Fantazus. Jak mogłeś dopuścić, ażeby umarła? Tyś winien... Nie, nie ty! nie! Ja, com ją opuścił! ja, com ci ją oddał! Tyś nic nie winien. Jam nie dość ją kochał, kochałem naukę, i ona mnie zabija. Znowu nikogo na świecie, nikogo! Na starość sam jeden z pożerającą jak sęp myślą. Prometeusz przykuty! Nie ma drogi na północ! lody! Nie ma sposobu dostania prawdy, a ja zmarnowałem życie. Nie dotknąłem pulsu ziemi, a straciłem dziecię.
Garść siwych włosów wyrwał z głowy i rzucił ją pod nogi trupa.
— Późny żal, próżny żal!
W nieprzerwaném milczeniu przesiedzieli tak obaj ci nieszczęśliwi noc całą u łoża śmierci.
Nazajutrz rano Mamonicz, pomimo pogorszenia, jakiego doznał po wczorajszém wyjściu z domu, przywlókł się po Jana, i gwałtem go odciągnął od umarłéj. Ojciec pozostał, zajmując się pogrzebem, milczący, ale z ognistym wzrokiem, którego jedna łza nie odwilżyła.
Gdy trumnę wynoszono z domu, posłał po Jana. Mamonicz nie chciał go puścić, ale malarz wyrwał się i poszedł za wozem żałobnym do mogiły. Babka, matka, siostra, dziecię, spoczywali już na kawałku ziemi, gdzie i Jagusi grób wykopano. Dziwne wieści chodzące o doktorze i całéj jego rodzinie, sprowadziły tłumy ludu na pogrzeb.
Gdy ostatnia garść ziemi upadła na trumnę, a wieko jéj przykryte zostało, Jan pomodliwszy się, powstał żywo. Doktor Fantazus bez łzy w oku wsiadł do powozu, wejrzeniem nawet nie pożegnawszy nikogo, i wskazał ręką na północ.