dzie szczęścia i swobody, chyba w klasztorze. Tam tylko prawdziwy spokój. Wszystkie nadzieje ziemi zawiodą, dla wszystkiego jest jutro ze śmiercią i końcem! Lepiéj się wyrzec wszystkiego, aby po niczém nie płakać.
Z tym głębokim smutkiem, ale z modlitwą już w ustach, Jan wziął kij i pożegnał Tytusa.
— Żal mi cię! rzekł w ostatku. Ty na świecie zostaniesz na zawody, na męczarnie; ja idę do dobrowolnéj mogiły, co mnie zamknie żywego, a z któréj widać niebo! Życie moje skończone. Sława, dostatki nie uleczyłyby mnie z odczarowania nieuleczonego, z nieprzebranego smutku. Wiara tylko i modlitwa goją rany śmiertelne, zadane przez życie. Błogosławię Perlemu, że mnie posłał do Kapucynów: tam kropla rosy niebieskiéj najpierw spadła na spalone usta! Ty jeden w mojém życiu, Tytusie, byłeś zjawiskiem cudném, co się nie zaćmiło na chwilę. Ty z Jagusią i z matką moją pozostaniesz w sercu na wieki. Umierający, wspomnę cię w modlitwie.
Powolnie przeszli miasto, które śmiało się, ryczało i hukało właśnie jakimś uroczystym wjazdem senatora. Nowy dygnitarz przy odgłosie trąb i kotłów, w orszaku skrzydlatych rycerzy, ciągnąc za sobą szereg powozów, wjeżdżał na starą stolicę.
Jan wychodził z niéj z sercem zranioném, ze łzą w oku, a orszak jego składały wspomnienia zmarłych i jeden wierny przyjaciel.
Biały gołąb przeleciał nad ich głowami i zniknął w dali.
Gdy wyszli za miasto i już tylko chwilami słyszeli odgłos dzwonów i trąb, który im wiatry do ucha przynosiły, Jan uścisnął znowu Mamonicza.
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/190
Ta strona została skorygowana.
182
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.