Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/191

Ta strona została skorygowana.

183
SFINKS.

— A! gdybyśmy się jeszcze zobaczyli w tém życiu!
— Przyjdę do ciebie! zawołał Tytus. Kto wie gdzie i mnie prąd życia zaniesie! To pewna, że puste dla mnie Wilno i ciężko w niém będzie pozostać. Do zobaczenia!
— Do zobaczenia!
W kilka tygodni potém Jan wdział suknię zakonną braciszka, w klasztorze, który z dawną chatą ojcowską sąsiadował. Smutny, ponury, ale spokojny, pokrył kapturem dumne myśli, posypał popiołem zgasłe nadzieje — na wieki.


W klasztorze wziął imię brata Maryana. Nowicyat odbył ze zbudowaniem ojców, i wkrótce przyjęty został do grona zakonników.
Nieprędko ciężki smutek zszedł mu z czoła chmurnego, ale zszedł nareszcie. Wiara i modlitwa uzdrowiły go, spokój zamieszkał serce, a jasna pogoda otoczyła rozchmurzone oblicze. Wesele ziemskie, cielesne, co przypada nagle i odchodzi niedognane, za którém idą łzy i rozpacze, nie zajrzało do niego więcéj; ale przyszło owo inne wcale, stałe, nieprzełamane niczém i trwające w sercu chrześcianina, który pogląda tylko na niebo i idzie ku niemu powolnie.
Zycie upływało na modlitwie zroszonéj łzami; na przechadzce samotnéj ku mogiłkom, gdzie pogrzebieni byli rodzice, ku polom, gdzie stała chata ojcowska, teraz zwalona, po któréj tylko mur pozostał i kilka brzóz dokoła; na malowaniu nareszcie.