Na cmentarzu modlił się Maryan za wszystkich swoich, co blizko i daléj leżeli; tam także wspominał jedynego żywego Tytusa. Zaraz w pierwszym roku pobytu w klasztorze przybycie brata Franciszka, stało się wielkiém dobrodziejstwem dla nowicyusza. Ten z troskliwością matki i brata czuwał nad biednym, umacniał, pocieszał, prowadził, i gdy się oddalił przeniesiony gdzieindziéj, zostawił już Maryana na drodze, z któréj nic go zbić nie mogło.
Po kilku leciech przebytych w zaciszy klasztornéj, Maryan raz wybierał się wedle zwyczaju na mogiłki, gdy u fórty posłyszał wymówione imię swoje. Chciał się cofnąć, bo zerwał ze światem na wieki, ale poznawszy głos Mamonicza, pośpieszył przeciwko niemu.
Spojrzeli na siebie i rzucili się w objęcia.
Razem poszli potém do celi brata Maryana, gdzie usiadłszy długo na słowa zebrać się nie mogli. Nie prędko ściśnione rodością usta, otwarły się na dłuższą rozmowę.
Tytus z podziwieniem poglądał na przyjaciela, którego nie spodziewał się widzieć tak pogodnym, tak wesołym prawie, a nadewszystko spokojnym. Żadna myśl szara, dojmująca, nie patrzała mu ze źrenicy; żadna zmarszczka nie krajała czoła. Jakaś dziecięca, niewinna radość śmiała się na ustach.
— Czyżeś ty zdrów? czy szczęśliwy? pytał Tytusa.
— Ja! jak widzisz! zawsze ten sam waryat jakim był. A ty?
— Spokojny i o ile może być szczęśliwy kapucyn ze mnie, nic więcéj.
— Nie pytasz mnie o Wilno?
— Owszem, opowiedz. Widzę, że masz ochotę, słu-
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/192
Ta strona została skorygowana.
184
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.