dach, których źródeł nie domyślano się nawet, nigdy nie stęknął, nigdy nie leciał przeciw robocie, coby mu się nie uśmiechała jaką myślą upodobana, celem swym lub znaczeniem duchowném. Mruczkiewicz, Perli i tym podobni artyści łamali głowę, przemyślając z czego on żyje; robiono przypuszczenia najdziksze, a nikt na prawdę nie wpadł.
Fałsz często ma minę prawdziwszą od saméj prawdy.
Mamonicz wesoło popijając mleko i pożywając bułkę lub chleb czarny, zamknięty w swojéj izdebce, strugał lipowe figurki, wylewał z gipsu popiersia, które ubogie chłopaki roznosiły po mieście a czasem i daléj po kraju. W ostatku dłótował srebrne wyroby, dawał rysunki rzemieślnikom, i tak zapracowywał mozolnie, ale wesoło, na ubogie utrzymanie swoje. Kiedy miał czém opłacić mieszkanie, chleb, mleko, dość mu było. Szedł na przechadzkę nasycać się przyrodzeniem, dumał przebiegając ulice miasta, a czasem zaryglowawszy się lepił z gliny statuetkę, którą potém stawił gdzie w kącie izdebki.
Nie stronił wcale od towarzystw, wiedząc, że człowiek w najnudniejszém z nich jeszcze coś skorzystać może: psycholog jaki rys duszy, malarz fizyognomię jaką cielesną, snycerz linię wdzięczną lub ruch szczęśliwy. Szyderski, ale nie złośliwy Mamonicz, można rzec śmiał się z serca. Dowcip jego nie był zimnym francuzkim sztylecikiem, co w pija ci się w serce, ale wesołym polskim szmigusem. Serce jego nie było zimne, nieczułe tak, żeby ani razu w życiu nie zadrżał, patrząc w oczy kobiecie! ale powiedziawszy sobie, że artysta ubogi żenić się nie powinien, unikał pięknych oczu, opowiadając zawsze legendę o Świętym Marty-
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/197
Ta strona została skorygowana.
189
SFINKS.