nianie. Westchnął nawet niekiedy na samotność swoją, zwłaszcza gdy włos mu siwieć począł, nad tém, co inni zowią straconą młodością, a raczéj nad utraconym Janem i jego rodziną, którą był już przybrał za swoją; ale westchnienie to zamykało się pocieszającém:
— Jeśli cierpię, to sam przynajmniéj.
Potrzebując wszakże zapełnić czémś serce, wziął późniéj chłopaczka sierotę, synka Batrani’ego, na wychowanie, opiekę i naukę. Było to biedne, opuszczone dziecię, a i ku niemu wyciągając rękę Tytus, pomyślał wprzódy, rozważał długo, czy ta odrobina nauki, jaką mu dać może, dobrém dla niego będzie? Nareszcie przemogła potrzeba przywiązania się do kogoś, i wziął dziecię. Ujęła go niezwykła piękność chłopięcia, które na Bachusika wyglądało, dowcip i zdatność do wszystkiego. Przywiązał się do niego, począł uczyć, i resztę życia płakał nad wychowańcem. Zawiódł się bowiem na nim. Pracował, aby mu dać wychowanie, zaspokoić potrzeby życia i wygody nawet, a odebrał za to zapłatę niewdzięczności.
Kto wie, czy ucieczka ostateczna wychowańca, który okradłszy go zniknął z Wilna, nie przyśpieszyła mu zgonu; umarł bowiem wkrótce potém, spokojny, wesół prawie, ale boleśnie ranny w serce. W jego izdebce, gdzie na trosze słomy i ubogiem dogorywał łóżeczku, znalazł gospodarz lwa glinianego, ogromnego, z tuzin posążków, kilka lipowych figurek zaczętych, dużo popiersi połamanych, dzban bez ucha, stół, stolik, w kącie dużą kupę mieszanéj gliny, kamień jakiś trochę obrobiony i stary płaszcz, którym zamiast kołdry się okrywał. Resztę rzeczy zabrał wychowanek.
Pogrzebiono go w prostéj sosnowéj trumnie, a nikt nie poszedł nawet za pogrzebem, krom kilku starych
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/198
Ta strona została skorygowana.
190
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.