Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/213

Ta strona została skorygowana.

205
ONGI.

czą, hałasu i szczęku robić nie było można... szło tedy bardzo powoli.
A tu i chciwość niepoczciwa, i ciekawość okrutna piekła. Mało się nie pochorowali. Zamki jak zaczarowane nie puszczały. Postrzegli zaraz, że nie jeden był, ale trzy, a wszystkie tak hartowne, że ich wiekuista rdza nie tknęła... Wziął się tedy zakrystyan do głównego, i jakoś go przecię otworzył, ale gdy drugi odmykał, pierwszy się znowu zatrzasnął; a że ich było trzy, zmiarkowali, iż inaczéj skrzyni nie otworzą, tylko przybrawszy sobie trzeciego pomocnika, żeby razem wszystkie ruszyli. Rozumny ów skrzyni fundator obmyślił to dobrze, aby skarbu ludzie źli nie naruszyli samowolnie: albowiem kędy dwóch jest, trudno tajemnicę utrzymać — kędy trzech, niepodobna. Nie było jednak innego środka, tylko już ślusarza sobie przybrać, zakląwszy go, aby święcie tajemnicy dochował. Proboszcz zamówił na następną noc bardzo pobożnego majstra, który miał robotą kierować. Spuścili się tedy do wykopanego dołu i przy stoczkach i świecach dłubali. Cóż jegomość powiesz? Miesiąc upłynął, a rady sobie dać nie mogli, aż wszyscy powysychali na szczapy, ani jeść, ani pić, ani spać; zakrystyan już krwią pluć począł, gorączka go trawiła. Nareszcie na piątym pono czy szóstym tygodniu otwarły się wszystkie trzy zamki razem i wieko odskoczyło. Ale najprzód z niego jakby opar jakiś poszedł gęsty, który im oczy zaćmił i oddech zatamował... Rzucili się wszyscy razem do skrzyni, spodziewając się złota i drogich kamieni... No, jak się wpanu zdaje, co też znaleźli?
— Najszanowniejszy księże proboszczu dobrodzieju, rzekł Repeszko — nic nie wiem, ani miarkuję.
— Na dnie... kończył staruszek...