Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/226

Ta strona została skorygowana.

218
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

dzo pięknych i szlachetnych rysów, wielce przypominająca wizerunki po salach rozproszone, nosiła na sobie piętno spokojnego smutku; w oczach była jakby świeżo obudzona ciekawość i niecierpliwość. Postawę miał rycerską, ruchy pańskie, zdawał się stworzony na olbrzyma... a skazany jakąś wolą bożą na skarlenie. Mimowoli pan Repeszko przy tym maleńkim człowieku, któregoby bez wysiłku mógł podnieść w jednéj ręce, czuł się nieśmiałym, upokorzonym i gburem, jeśli się tak wyrazić można, tyle było w tamtym majestatu i wielkiego wyrazu jakiejś siły...
Pan Spytek, mimo małości swéj, był krzepki, urody pięknéj bardzo, a tak zbudowany, iż ręka, noga, oblicze, gdyby posąg stary, zwracały na siebie oczy. Ubrany też był, choć to w dzień powszedni, bardzo wytwornie.
— Szanownego sąsiada — odezwał się pan Spytek — bardzo mi widzieć miło. Zdaje mi się, iż podobno była wzmianka o jakimś interesie...
— Tak jest, tak jest, jaśnie wielmożny panie, odparł Repeszko, powtarzając ukłon pokorny. Wiedząc jak miłe są cisza i spokój jw. panu, nigdybym się nie ośmielił zakłócać ich... ale malenieczka kwestyjka graniczna... Chcę ją poddać pod sąd i wyrok pana dobrodzieja.
— Graniczna kwestya? spytał gospodarz. Ale szanowny sąsiedzie, to mnie nadzwyczaj dziwi. Od lat przeszło stu pokończyliśmy wszelkie możliwe wątpliwości graniczne, okupując święty spokój setnemi ofiarami... Zkądby się to wzięło?
— Ja nie wiem, odezwał się Repeszko, — ale nowy przybysz, szanując święte prawa własności, nie pragnąc nigdy cudzego, a usiłując uniknąć wszelkiéj zwa-