Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/247

Ta strona została skorygowana.

239
ONGI.

fianowych butach i atlasowym żupanie... Coś tam robił? mów mi prawdę! po co tam jeździłeś?
— Ależ, panie kasztelanicu dobrodzieju! bełkotał Repeszko: ja ich nie znam... wysokie progi na moje nogi. Mam spór graniczny o łąkę; pojechałem, chcąc go załatwić sam, zgodnie, ale cóż?... odprawili mnie z kwitkiem, nicem nie wskórał...
— Byłeś dziś — począł zamyślony kasztelanie — dziś. Mów, kogo tam spotkałeś?... kogoś widział?
Repeszko, nieco ochłonąwszy, począł z jak największemi szczegółami opowiadać bytność swoją w Mielsztyńcach, jak go wprowadzono, co widział, a nareszcie kogo wychodząc spotkał. Iwo słuchał z nadzwyczajną uwagą, a gdy przyszło do ostatka, twarz jego nabierać zaczęła coraz straszniejszego wyrazu; oczy płonęły, rozśmiał się dziko rzucił tylko pytanie:
— Prawda? piękna pani, śliczna pani! i wygląda dziwnie młodo! i śmieje się tak wesoło... jakby nigdy w życiu nikogo nie zabiła...
Wyrazy te, które mu się mimowolnie wymknęły, chwycił Repeszko chciwie, zadrżał i nie mógł się wstrzymać od wykrzyku:
— Jak to? zabiła?
Ale kasztelanic już był panem siebie; posępne wejrzenie zwrócił na pytającego.
— Kto ci to powiedział? gdzieś to słyszał? Milcz! słyszysz? milcz! lub... Jam tego nie powiedział, to fałsz! Zapomnij o tém... to szaleństwo moje... a jeśli odważysz się kiedy...
Kasztelanic kielich, który trzymał w ręku, zgniótł na kawałki, rzucił okruchy na stół i spojrzał milcząco na Repeszkę, który drżąc jak liść, ust już nie śmiał