Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/259

Ta strona została skorygowana.

251
ONGI.

Kasztelanic się kochał w pannie na zabój, a Spytek się z nią ożenił.
— Ale jakże to było? jak? proszę księdza proboszcza.
— Tego ja tam nie wiem...
— Bo wyrwało się temu zawadyace słowo, że mi włosy na głowie stanęły. Gdy się mnie po raz pierwszy dopytywać o nią począł... rzekł (ot, mogę jego własne powtórzyć wyrazy) rzekł wyraźnie: „Piękna pani! śliczna pani! Wygląda dziwnie młodo, śmieje się tak wesoło... jakby nigdy w życiu nikogo nie zabiła...” Potém, postrzegłszy, że się wygadał niedobrze, zaklął mnie i zagroził, żebym tego nikomu a nikomu nic powtarzał.
— A po cóż mnie to mówisz? spytał chmurno ks. Ziemiec.
— Ojcze! wam, to tak jak na spowiedzi, uniewinniał się Repeszko.
— Milczcież już, milczcie! na miłego Boga, nie chcę nic wiedzieć więcéj, nie słucham, i nic nie powiem. Dosyć tego. Waszmość sobie narobisz nieprzyjaciół. Milcz! milcz!... proszę i zaklinam!...
To mówiąc, rzucił ksiądz karty maryaszowe, Repeszko go w rękę pocałował, i tak się rozstali.


Najmniéj przenikliwe oko, patrząc na Mielsztyńce, odgadywało tam ukrytą boleść jakąś, pokutę, — ranę, która się oczu ludzi lękała; ale szacunek dla rodziny wstrzymywał lekkomyślną ciekawość. Zresztą poło-