Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/263

Ta strona została skorygowana.

255
ONGI.

się w końcu, że była nieuleczona i uległ jéj, uznawszy, iż za liczne ustępstwa żony, należy wypłacić się wzajemnością. Chociaż sam nigdy w lesie nie bywał, myśliwstwo w Mielsztyńcach urządzone było po królewsku; psiarnię miał najsławniejszą w kraju, sieci, strzelców, osaczników i cały dwór osobny łowiecki, na którego utrzymanie wielka wioska ledwieby starczyła. Stary koniuszy, a razem nadłowczy, Kmiecic, towarzyszył zwykle nieodstępnie pani we wszystkich jéj wycieczkach. Oprócz tego szedł na wypadek wózek parokonny, koń luźny, a maleńkich strzelbek do zmiany wieziono tyle, żeby nigdy na nabijanie czekać nie potrzebowała. Późną jesienią pani Spytkowa jeździła z chartami, które tak wilka brały, jak najprostszego kota, a w dojeżdżaniu nikomu się wyprzedzić nie dała, i konie jéj szły na równi z psami nąjrączszemi.
W lasach mielsztynieekich, które były rozległe, w puszczy sąsiedniéj należącéj do Zamojskich, nikomu polować nie było wolno, a zwierzynę niemal hodowano i liczono, aby jéj na zwykłą porę nie brakło. Oprócz Kmiecica i służby, nikt na tych łowach nie bywał, choć one budziły ciekawość niejednego.
Widywano tylko piękną panią na dzielnym koniu tureckim, przesuwającą się jak wiatr po polach, a za nią cały tłum myśliwców, wozy, psy, bryki, z sieciami i przyborem... Wszystko to przelatywało i nikło gdzieś w ciemnéj puszcz głębi...
Niekiedy o krótkim dniu wracała już późno, a naówczas otaczali ją jezdni z kagańcami, i orszak ten, którego droga wyściełała się iskrami, zjawiał się i nikł wśród ciemności, jak jakieś nocne widziadło. Daleka łuna, posuwająca się szybko, kazała się do-