Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/285

Ta strona została skorygowana.

277
ONGI.

Nie wiadomo nam, jak do tego doszedł mimo swojego ubóztwa kasztelanic, że na oznaczoną godzinę stawił się przed zamkiem nie opuszczony i zaniedbany jak zwykle, ale ubrany wykwintnie, na koniu bardzo ładnym i z masztalerzem, który zastępował nakuliwającego Zacharyasza. Obejście jego zastosowało się do stroju: było łagodne, grzeczne i pełne uprzejmości. Eugenek, który z niecierpliwością młodego wieku oczekiwał na niego w ganku i zaraz mu oznajmił, iż matka jego jest chora, nie dostrzegł najmniejszéj chmurki na jego czole. Kasztelanic skłonił się, zagadał o czémś inném i wszedł na pokoje śmiało.
Tu jednak niepodobna mu było pokryć wrażenia, jakie na nim zamek ów tak pański, tylu pamiątkami ozdobiony, taki dostatek stary znamionujący uczynił. Skrzywiły się jego usta uśmiechem ironicznym, który przez nie przeleciał i zniknął, ale oczy mimowolnie zdradzały ciekawość i zdziwienie, prawie gniew jakiś tłumiony.
Tak przeszli aż do okrągłéj sali, z któréj widać było przez otwarte drzwi stojącą w hełmie na zbroi rycerskiéj ową trupią głowę (dziwne o niéj chodziły podania)... Iwo stanął, długo się wpatrywał, pochmurniał i rzekł:
— Wszak i to pamiątka familijna? Myśl prawdziwie oryginalna... Cóż to ma oznaczać?
— Ja nie wiem, rzekł szybko Eugenek. Mówią, że to proste przypomnienie śmierci... ale... mnie ludzie jakąś historyę opowiadali, zwyczajnie baśń kobiecą, że to ma być głowa ściętego przez miecznika nieprzyjaciela naszéj rodziny.
Kasztelanic szybko się odwrócił i więcéj już nie pytał... ale brew mu się zmarszczyła.