Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/289

Ta strona została skorygowana.

281
ONGI.

był nie dorozumiał, że przed chwilą miedzy nimi o życie lub śmierć toczyła się walka.
Kasztelanic rychło pożegnał się, siadł na koń i odjechał. Noc była ciemna, piękna, księżycowa. Eugenek gonił oczyma zręcznego jeźdźca, który w cwał puściwszy konia, znikł wkrótce w lipowéj ulicy.
Chciał, powróciwszy do matki, nagadać się o Iwonie, podziękować jéj, ale mu powiedziano, że z bolem głowy położyła się, i nikogo, nawet jego, wpuszczać do siebie nie kazała...


W tydzień potém Euguniusz zdziwił się, gdy mu matka obojętnie dosyć przypomniała, że powinien odwiedzić kasztelanica, i może go zaprosić do Mielsztyniec raz jeszcze, nim do Warszawy wyjadą.
Chłopcu to było bardzo miło, bo kasztelanica niezmiernie polubił i czuł do niego pociąg, którego sobie wytłómaczyć nie umiał. Wybrał się więc konno na rabsztyniecki zamek, z panem Zarankiem i masztalerzem.
Wiadomość o téj przejażdżce, tak na pozór mało znaczącéj, pomiędzy starymi sługami mielsztynieckiego dworu niemiłe zrobiła wrażenie, i miano za złe pani, że na to pozwoliła. Jakkolwiek mało tu mówić było wolno za nieboszczyka pana, a tajemnice rodziny, ścisłém okryte milczeniem, ledwie między sobą w rozmowach napomknąć śmiano, trądycye te przechodziły pokoleniami, były wiadome w kółku dworzan, co od dawna Spytkom służyli, a teraz gdy stary zmarł, nieco swobodniéj o nich między sobą gwarzono. Strzegli się tylko słudzy, źny mając