Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/292

Ta strona została skorygowana.

284
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

a gdy Eugeniusz przelękły poglądał na powywracane trumny, rzekł z wyrazem prawie okrutnym:
— Pamiętaj pan coś dziś widział... jest to widok nauczający. Któż wie? dodał dziko... dziś to los Jaksów, jutro być on może choćby Spytków losem. Bóg wielki, sprawiedliwość nieubłagana... losy nieprzezwyciężone, a ludzie są znikomi i słabi.
W młodzieńcu zadrgała duma i krew starej rodziny zakipiała; pierwszy raz uczuł wstręt do tego człowieka, którego był tak gwałtownie ukochał. Zdziwili się Iwo i Zaranek, gdy Eugenek odpowiedział na to:
— To pociesza, że w świecie nic nie jest wypadkiem, wszystko sprawiedliwością... Trzeba kochać, przebaczać i... spać spokojnie.
Nie byłoby może nic dziwnego w tém przemówieniu Eugeniusza, który często objawiał zdania dojrzalsze nad wiek swój; ale gdy to mówił, głos jego się zmienił, spoważniał, można było powiedzieć zestarzał. Kasztelanic drgnął mimo woli, zamilkł, i wyszli z grobowéj kaplicy, w zupełnie innych stosunkach niżeli do niéj przybyli. Eugeniusz co najrychléj chciał powracać, nienawidził kasztelanica; zaprosił go wedle rozkazu matki, ale gdy tylko dozwoliła przyzwoitość, opuścił Rabsztyńce, dając sobie słowo, że w nich więcéj noga jego nie postanie.
Tego skutku niktby się był nie mógł spodziewać. Z żywością, wróciwszy, opowiedział matce swe odwiedziny, nie kryjąc uczuć, jakie one w nim wzbudziły. Pani Spytkowa popatrzała na syna zdziwiona nieco, i po raz pierwszy w mowie, głosie, charakterze, który się objawił, poznała w nim nieboszczyka.