Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/295

Ta strona została skorygowana.

287
ONGI.

zostałem oczarowany, podbity: wyjechałem od was oszalały. Zapomniałem o wszystkiém, pragnąc się tylko zbliżyć do was. Wszystko zdawało się nam sprzyjać w początku: ojciec wasz był mi przychylny... wy... mamże i to przypomnieć, że serce wasze pierwszy raz w życiu biło dla mnie? żem je pozyskał, żem słuchając jego uderzeń, spędził jedyne chwile szczęśliwe, których wspomnienie całe życie mi truć miało?... Mogę powiedzieć, że byliśmy oboje szczęśliwi; z młodością w sercach, z marzeniem w głowach, z piosenką na ustach, z wiarą w siebie i przyszłość, przebyliśmy aż do téj chwili, gdy po raz pierwszy na progu domu waszego zjawił się ów nienawistny Spytek...
Wdowa spojrzała na niego groźnie.
— Dla czego się mam taić z tém co czuję? podchwycił Jaksa. Tak, choć umarł, był i jest mi nienawistnym... i będzie takim... Przychodził z bogactwy, z imieniem, jak handlarz, podkupić mnie, który przynosiłem tylko serce i ubóztwo ciężkie do dźwigania. Zdaje mi się, że gdy się zjawił, już losy nasze były rozstrzygnięte.
Pani Spytkowa uśmiechnęła się pogardliwie, spojrzała dumnie i szepnęła:
— Mylisz się waćpan... ojciec nie byłby mnie zmusił do mimowolnego małżeństwa, bo ja tylko sobie przyznaję prawo rządzenia sobą. Nic mnie nie mogło skłonić do przeniewierstwa i fałszu, do przysięgi na zimno... Waćpan sam pchnąłeś mnie i zmusiłeś do tego kroku, który opłaciłam życiem.
— Ja? — podchwycił Iwo — ja?... Nie! pozory omyliły was... Byłem i jestem niewinny... posłuchajcie mnie do końca... Ojciec mój był już naówczas chory i do cy; dobiło go to, że przewidywał nieuchron-