ło znowu, ale inaczéj, inaczéj wcale, niż gdy Elwira budziła je do ruchu wzrokiem szatana. Tamto wrażenie było piekielną żądzą: to niebieską błogością i spokojem.
— Pamiętasz gołębia? spytał jéj po cichu.
— O! jakże nie? odpowiedziała. We trzy dni po twojém odejściu, gołąb z rąk moich uleciał na okno twoje, ale tam schwytała go i zabiła Maryetta. Płakałam po nim długo. Wynieśliśmy się potém z mieszkania. Stary Batrani, często widziałam, do twojéj izdebki przychodził, i zamyślony, kryjąc twarz w dłoni, nie wiem czy płakał, czy dumał gorzko. Czasem synek siadał mu na kolana, i pieścili się z sobą, póki ich Maryetta nie wygnała z tego nienawistnego dla niéj kątka. Wkrótce, słyszałam to potém od sąsiadów, zmęczony malarz stary przestał najprzód mówić zupełnie. Przez kilka miesięcy nikt słowa z niego dobyć nie mógł, nawet ukochane dzieci; nareszcie umarł. Śmierć jego była straszniejsza może nad życie: konający zrzucony z pościelą na podłogę, widział jak żona wszędzie szukała po nim pieniędzy, jak zbierała rzeczy, i nie poglądając nawet na dogorywającego, przeklęctwy i krzykiem dobijała go. Na pogrzebie dzieciom nawet niewolno było być podobno. Synka starszego matka zamknęła na klucz; dziecię wyskoczyło oknem i pobiegło za trumną boso, w jednéj koszulce. Całe miasto płakało patrząc na to; matka rózgami je osiekła.
— Mówisz o Batrani’m? spytał nagle doktor, mieszając się do rozmowy. Znałem go, znałem: poczciwy to był, ale biedny człowiek. Znałem go kilka razy.
— Jak to? zawołał Jan, zapomniawszy ekscentryczności doktora.
— Tak, — młodzieńcem w Grecyi, potém dorosłym
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/30
Ta strona została skorygowana.
22
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.